Na jaki wynik 15 października może liczyć Lewica w okręgu gdańskim?
Adam Szczepański: W poprzednich wyborach uzyskaliśmy tutaj jeden mandat, więc utrzymanie go jest dla nas oczywistością. Walczymy jednak o więcej. Odbiór naszej kampanii z poziomu ulicy, gdy rozmawiamy z ludźmi o szóstej rano, jest lepszy niż się spodziewałem. Myślę zatem, że mamy podstawy, aby bić się o więcej. Do wyborów startuje się, po to, aby rządzić, a nie ciułać wyniki.
A personalnie? Na jaki wynik Pan liczy?
Na jak najlepszy. Liczę na to, że przekonam jak najwięcej osób do siebie. Wierzę, że moja praca samorządowca m.in. w Radzie Dzielnicy przez lata jakiś ślad po sobie zostawiła i liczę, że ludzie to docenią.
W poprzednim wyborach, jak już Pan wspomniał, zdobyliście w naszym okręgu jeden mandat. Był to trzeci najlepszy wynik, bo około 14%. Konfederacja mając o połowie mniej, również uzyskała jedno miejsce w Sejmie, a PiS mając o połowę więcej, zdobył tych mandatów już cztery. Czy uważa Pan, że taki podział jest fair? Czy metoda powinna zostać zmieniona?
Oczywiście, że to nie jest fair. Metoda D’Hondta premiuje ugrupowania, które uzyskały większą ilość głosów. Istnieją inne przeliczniki, choćby Sainte-Lague i fajnie by było z tego korzystać. Kiedyś rządzący obawiali się rozdrobnienia w parlamencie, stąd taka metoda. No i rzeczywiście, rozdrobnienia nie mamy, ale jest dominacja jednej siły, więc można powiedzieć, że mają, co chcieli.
Nie jest to szokujące, że wobec tylu głosów sprzeciwu metoda przeliczania głosów pozostaje bez zmian?
Nie jest szokujące, ponieważ ona sprzyja największym ugrupowaniom, jak PiS i PO. Jest to system, który betonuje trwale scenę polityczną. Podobnie jest z progiem wyborczym. W innych krajach jest on niższy niż 5%, a jakoś sobie radzą. To wszystko jest zaszłością lat dziewięćdziesiątych i początku dwutysięcznych, kiedy baliśmy się rozdrobnienia i braku stabilizacji.
Efekt jest taki, że mamy dominację jednej partii, której nie zależy na zmianie metody przeliczania głosów oraz dostosowania liczby mandatów do zmian demograficznych w poszczególnych okręgach.
W 2019 roku ten jeden wasz mandat przypadł Beacie Maciejewskiej, która po „aferze taśmowej” została zawieszona w partii. W jakich relacjach posłanka rozstała się z gdańską Lewicą?
Przyznam, że ten temat był trochę obok mnie i też się nim niespecjalnie interesowałem. Natomiast interesowało mnie, kto pojawi się w jej miejsce na „jedynce” i bardzo się cieszę, że mamy tutaj Katarzynę Kotulę.
Czy informację o tym, że Katarzyna Kotula będzie startować z Gdańska, lokalni działacze wiedzieli wcześniej czy było to trochę na zasadzie gaszenia pożaru?
Nie, to było na podstawie wcześniejszych ustaleń wewnątrz koalicji partii. Gdy ta decyzja zapadła, to osobiście się ucieszyłem, że będę pracował z taką osobistością i jest mi naprawdę dużo łatwiej.
A jakie nastroje panowały wtedy wśród lokalnych działaczy? Jak podawała Gazeta Wyborcza, byli tacy członkowie partii, którzy zrezygnowali wtedy ze startu, jak np. Jolanta Banach czy Michał Piękoś.
Skoro takie informacje pozyskali koledzy z Gazety Wyborczej, to możliwe, że tak było. Natomiast ja nie rozmawiałem bezpośrednio o ich motywacjach lub ich braku i szczerze mówiąc, niespecjalnie mnie to wtedy zajmowało. Widzę jednak, że Jolanta Banach nas aktywnie wspiera. Ma swoich kandydatów, których dopinguje bardziej, bo z nimi przez lata pracowała, ale na temat mojej kandydatury również się wypowiedziała pozytywnie.
Jaki jest największy problem w Gdańsku, który można rozwiązać z ławnicy sejmowej?
Nie ukrywam, że według mnie jest to mieszkalnictwo. Dla osób, które śledzą moje poczynania, będzie to dość oczywista odpowiedź, ponieważ zajmuję się tym na poziomie samorządowym i to najniższym, bo na stanowisku radnego dzielnicy. Dostrzegam w pewnym momencie kres moich możliwości jako samorządowca, zarówno w kwestii organizacyjnej, jak i finansowej.
Jako radny mogę interweniować w sprawie stanu mieszkań czy budynków komunalnych, co robiłem np. w przypadku kamienicy na ulicy Bora-Komorowskiego. Jednak to są tylko interwencje i aby coś wskórać, czasami trzeba sięgać po instrumenty pozastatutowe jak np. nacisk ze strony mediów. Z poziomu parlamentarnego sytuacja wygląda jednak inaczej. Wówczas można współpracować z samorządami, przekazać im pewne środki, aby walczyć z kryzysem mieszkaniowym, który mamy.
W takim razie, jak naprawić sytuację mieszkaniową w Gdańsku?
Lewica proponuje kilka rozwiązań w skali ogólnopolskiej, które pasują do sytuacji w Gdańsku. Jednym z nich jest Krajowy Plan Mieszkaniowy, czyli dofinansowanie budownictwa mieszkaniowego na wynajem, którym administrowałyby instytucje państwowe lub gminne. To odciążyłoby rynek mieszkaniowy, ponieważ obecnie jest zdominowany przez podmioty prywatne, które dopuszczają się różnych patologii, jak np. najem krótkoterminowy czy dyskryminacja wobec najemców.
Jak prześledzimy oferty wynajmu, to zauważymy na dzień dobry, że rodziny z dziećmi i obcokrajowcy często są skreślani na samym początku. W przypadku najmu mieszkania od gminy taka dyskryminacja nie miałaby miejsca. Kolejnym postulatem są regulowane czynsze, co by sprawiło, że dostępność na rynku byłaby większa. Dotyczy to również kaucji, która nie mogłaby być większa niż jeden czynsz. Często jest to pewna bariera dla osób poszukujących mieszkania na wynajem.
W programie przewidujemy też Krajowy Fundusz Odbudowy, który wspierałby zabytkowe budynki, jak np. wspomniana kamienica na Bora-Komorowskiego. W ramach tego funduszu samorządy otrzymywały środki na ich remont, aby były zdatne do mieszkania. Chcemy, żeby osoby już mieszkające z najmu gminnego żyły tam w godnych warunkach.
Jeszcze chciałbym wspomnieć o dofinansowaniu na budowę mieszkań z Banku Gospodarstwa Krajowego, które już funkcjonuje i obecnie jest na poziomie 85%. Lewica natomiast proponuje wzrost do tej kwoty 100%. Z tego programu skorzystał np. Włocławek.
W takim razie, jeśli jest takie dofinansowanie i dzięki niemu Włocławek mógł zbudować mieszkania, to czemu Gdańsk z tego nie skorzystał?
To jest bardzo dobre pytanie. Jest to zagadnienie, które można by było na poziomie samorządowym rozdmuchać jak najbardziej. Powinni się tym zająć radni miejscy.
A czy jest konkretny problem w Pańskiej dzielnicy, którego nie może Pan teraz rozwiązać, a mógłby z Sejmu?
Mamy lokale komunalne na Przymorzu, szczególnie w tej starszej części, które wchodzą w skład zabytkowej tkanki oliwskiej i te budynki są często w opłakanym stanie. Wspomniany już fundusz remontowy by faktycznie pomógł samorządowi w doprowadzeniu ich do stanu należytego.
To jest kwestia, że miasto nie ma na to pieniędzy, czy że się tym nie interesują?
Po części mam wrażenie, że się tym nie interesują, ale myślę, że bodziec w postaci dodatkowych środków może by sprawił, że zaczęliby. Często kontaktuję się z Gdańskimi Nieruchomościami przy interwencjach zarówno w sprawach stanu mieszkań, jak i osób oczekujących na najem socjalny czy komunalny, które są często w bardzo krytycznej sytuacji. Ze strony samorządu słyszę że nie ma środków i widzę tylko rozkładanie rąk.
Tutaj rozmywa się teoria z praktyką. Kiedy rozmawiam z urzędnikami miejskimi odpowiedzialnymi za mieszkalnictwo w ramach spotkań czy konsultacji społecznych, to teoretycznie we wszystkim się zgadzamy. Też chcą się wzorować na Wiedniu, który jest przykładem dobrej polityki mieszkaniowej, ale skarżą się, że nie mają na to środków.
Z innej strony nadal nie wiemy, ile w Gdańsku jest pustostanów, a taką inwentaryzację wypadałoby zrobić, aby dowiedzieć się, iloma lokalami dysponuje miasto, w jakim są stanie i czy nadają się do odremontowania.
W naszym mieście od ponad dwóch lat działa kampania Gdańsk Miastem Równości. Jak z perspektywy Lewicy, czyli ugrupowania walczącego o prawa mniejszości wygląda ta kampania? Czy daje ona realne korzyści, czy jest to wyłącznie PR-owa zagrywka?
Z jednej strony bardzo mnie cieszy, że gdański samorząd ma odwagę prowadzić taką kampanię, bo to wcale nie jest reguła w polskich realiach. Mam szacunek za to, że miasto obejmuje patronatem takie wydarzenia, jak Marsz Równości. Jest to co prawda gest, ale znaczący i wychodzi poza symbolikę.
Problem jednak polega na tym, że progresywną politykę dbania o prawa człowieka trzeba prowadzić konsekwentnie. Kiedy schodzimy na kwestie społeczne czy ekonomiczne, Gdańsk niestety przestaje być zarówno miastem równości, jak i miastem wolności i solidarności. Jeśli młoda para z trójką dzieci może zostać w dziki sposób wyrzucona z mieszkania, można odciąć im prąd lub dokwaterować im de facto bandytę, aby uprzykrzał im życie, to przestajemy już być miastem równości.
Każda rodzina, która pozostaje bez dachu nad głową, to jest tak naprawdę większe zagrożenie dla demokracji i pożywka dla skrajnej prawicy niż te wszystkie marsze narodowców razem wzięte. Brak dostępu do podstawowych potrzeb antagonizuje ludzi. Dopóki jako kraj nie będziemy realizować prawdziwej polityki równościowej, czyli zarówno wspierać marsze równości, jak i budować mieszkania, aby każdego było na nie stać, to tego typu konflikty będą narastać.
Czy gdańska Lewica ma już plany samorządowe na następny rok, czy jest to zbyt odległe?
W realiach politycznych jest to zbyt odległe, ale oczywiście wiemy, że na wiosnę czekają nas wybory samorządowe. Między sobą rozmawiamy o tym, bo nie brakuje w naszych szeregach osób zaangażowanych w sprawy lokalne. Jak najbardziej nas to interesuje, ale obecnie mamy do wygrania walkę o władzę w Polsce, aby zapewnić godziwe warunki życia wszystkim Polkom i Polakom, w tym też gdańszczanom i gdańszczankom.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.