Gdy pojawiły się pierwsze sygnały, że doszło do pożaru, nikt nie panikował. Ludzie myśleli, że to efekty specjalne. Gdy ogień zaczął się rozprzestrzeniać, wpadli w panikę. Zaledwie 30 minut wcześniej na scenie, pod którą zebrały się setki osób, grał zespół Golden Life. Wszyscy zostali w środku, bo wkrótce miała odbyć się transmisja wręczania nagród MTV w Berlinie. Zebrani szybko zorientowali się, że sprawa jest poważna, że trzeba uciekać. Nagle zgasły światła i rozpoczął się straszliwy chaos, walka o przetrwanie.
Pożar w Stoczni Gdańskiej – tragedia aktualna do dziś
Pierwsze objawy pożaru pojawiły się o godz. 21:00. W mgnieniu oka płomienie zaczęły być widoczne z każdego miejsca hali widowiskowe Stoczni Gdańskiejj. Paliły się kurtyny, drewniany dach. Wybuchła panika.
– Z samego wydarzenia pamiętam ogromny chaos i ciemność. Bardzo szybko zgasły światła. Jedyną poświatą była paląca się drewniana trybuna. Ludzie krzyczeli, panikowali, nie wiedzieli, co się dzieje, zaczęli uciekać. Gdyby nie ta panika i ciemność, ludzie by się wydostali z większą łatwością – wspomina w rozmowie z Pulsem Gdańska Jacek „Bodek” Bogdziewicz, gitarzysta zespołu Golden Life.
Pierwszą ofiarą była 13-letnia dziewczynka, która została stratowana przez przepychających się w stronę wyjścia ludzi. Chwilę później zginął operator Sky Orunia.
Wszyscy uciekali w kierunku głównego wyjścia. Instynkt podpowiadał im, że muszą kierować się w stronę wyjścia, którym wcześniej weszli na teren hali. Nielicznym udało się zachować spokój i skierować w stronę bocznych drzwi, którymi wydostali się prosto na tereny stoczniowe.
W toku śledztwa okazało się, że dwa z pięciu wyjść ewakuacyjnych były zamknięte.
Setki poparzonych osób i 7 ofiar śmiertelnych
W wyniku pożaru zginęło 7 osób. Ponad 300 zostało poparzonych – jedni mniej, inni na tyle poważnie, że długi czas po tych wydarzeniach spędzili w szpitalach.
Jak wspomina dr Hanna Tosińska-Okrój, chirurg plastyczny, która pełniła wówczas obowiązki kierowniczki Kliniki Chirurgii Plastycznej i Leczenia Oparzeń Akademii Medycznej w Gdańsku, z 320 poparzonych osób aż 198 musiało zostać w szpitalach. Tylko 87 osób zmieściło się w Akademii Medycznej. Pozostali poszkodowani byli transportowani po lokalnych ośrodkach.
– Bez planu działania udało nam się w sumie uratować w zasadzie wszystkich, oprócz siedmiu osób. Różni konsultanci ze świata przyjeżdżali, w tym z nowoczesnego ośrodka z Bostonu. Mówili nam, że w takich warunkach, przy takiej liczbie oparzonych, oni nie byliby w stanie sobie poradzić. Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Nie mieliśmy tylko własnej hodowli skóry – mówi dr Hanna Tocińska-Okrój.
Jedną z osób poszkodowanych była także żona gitarzysty z zespołu Golden Life.
– Jak zaczął się pożar, to zgubiliśmy siebie z żoną. Ja próbowałem uciekać drzwiami, którymi wcześniej wszedłem na teren obiektu, okazało się, że są zamknięte. Moja żona uciekała razem z innymi ludźmi głównym wyjściem. Została dość poważnie poparzona – mówi nam w rozmowie Jacek Bogdziewicz.
Niestety, mimo ciężkiej pracy medyków, nie udało się uratować życia siedmiu osób.
– Widzę do dziś te ofiary. Dwie dziewczynki, które oddychały oparami. 17-letni chłopak - przewieziony do Siemianowic. Lataliśmy do niego helikopterem, żeby pocieszyć go przed świętami Bożego Narodzenia. Niestety, mimo wielkiej nadziei w jego oczach, zmarł. W Siemianowicach zmarły jeszcze dwie osoby, a dwie w szpitalu na Zaspie. Dwie na miejscu w hali Stoczni – wspomina Tocińska-Okrój.
Sprawca pożaru sprzed 30 lat wciąż jest nieznany
Śledczy ustalili, że przyczyną pożaru było podpalenie. Sprawcy do dziś nie udało się ustalić. Kilka osób pociągnięto jednak do odpowiedzialności.
Za nieumyślne spowodowanie tragedii sąd wymierzył karę dwóch lat więzienia w zawieszeniu na cztery lata kierownikowi hali. Dwaj organizatorzy otrzymali rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Proces toczył się aż 16 lat. Dopiero w 2013 roku Sąd Apelacyjny w Gdańsku orzekł, że nie zapewniono uczestnikom wydarzenia bezpieczeństwa. Jak uzasadniał wyrok sędzia Krzysztof Ciemnoczołowski „z nawet tak niedoskonałej hali można było się uratować, gdyby wszystkie drzwi ewakuacyjne były otwarte”.
W takim obiekcie, jak wtedy, te 30 lat temu dziś nie odbyłby się żaden koncert, żadna impreza masowa. Ale czasy się zmieniły, są inne przepisy, procedury, a także wyższe standardy budownictwa czy o wiele lepsza jakość sprzętu strażackiego.
Sprawca pożaru sam nie zgłosił się nigdy na policję. Nie wiemy, kim jest, czy żyje wśród nas.
– Służby stwierdziły, że było to podpalenie. Ja przyjmuję to do wiadomości. Podejrzewam, że tak właśnie było. Ktoś, la zabawy coś tam podpalił, by zobaczyć, co się wydarzy, a stała się tragedia. Nikt nie zrobił tego specjalnie, tak ja to czuję. Trzeba uważać, to rzecz oczywista, ale głupia zabawa skończyła się dramatem wielu ludzi – komentuje dla Pulsu Gdańska Jacek „Bodek” Bogdziewicz.
Przyśpieszona lekcja dorastania
Pożar odcisnął trwałe piętno na setkach ludzi. Zarówno na ofiarach, jak i ich bliskich, a także na tych, którym udało się wyjść z tego „cało”. Jak podkreśla członek zespołu Golden Life:
– To wydarzenie zrzuciło nam natychmiast takie dorosłe życie na głowę. Ja miałem jakoś 27 lat i spadło na mnie coś takiego, że rzeczy, o których się czytuje w gazetach czy słyszy w mediach, stanęły obok i zaczęły być bardzo bliskie i bardzo dotkliwe. Błyskawiczne wydoroślenie.
Pożar wpłynął na życie wszystkich ludzi, którzy tam byli. Poszkodowani mają traumy do tej pory. Sam zespół stanął przed trudną decyzją: Czy kontynuować swoją działalność. Nie chcieli bowiem kojarzyć się swoim odbiorcom tylko z tym tragicznym pożarem w Gdańsku.
– Byliśmy w trakcie silnego rozwoju, a łączenie nazwy zespołu z takim wydarzeniem wywoływało złe emocje, Golden Life kojarzył się z pożarem, z tragedią. Jednak przebrnęliśmy jakoś przez to. Docierało do nas wiele próśb o jakąś reakcje z naszej strony odnośnie do tego wydarzenia i tak powstała piosenka „24.11.94”. Ciężko powiedzieć w odniesieniu do tej tragedii, że utwór stał się przebojem, ale trochę tak jest. Wolę jednak używać określenia, że stał się bardzo znany.
Zespół gra ten utwór do dziś na koncertach i za każdym razem, jak zapewnia „Bodek”, budzi w nich emocje.
– Wspominamy nim wszystkich, których już z nami nie ma, nie tylko tych, którzy odeszli w wyniku pożaru, ale także inne bliskie nam osoby. Tak chcemy myśleć o tym utworze – dodaje gitarzysta.
Mimo tragedii, jaka wydarzyła się 30 lat temu, wiele osób, które wówczas przyszły na koncert zespołu Golden Life, wciąż jest ich fanami. Uczestnicy makabry starają się żyć pełnią życia, bo jak mówią słowa piosenki zespołu Golden Life „Życie choć piękne, tak kruche jest… Zrozumiał ten, kto otarł się o śmierć”.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.