Tej tragicznej nocy długo nie zapomni wiele osób. Wielu kibiców wracało właśnie z meczu Lechii Gdańsk z Legią Warszawą i nic nie zapowiadało, że za chilę może dojść do tragedii. Życie wielu osób wywróciło się jednak do góry nogami. W wyniku tragicznego wypadku życie straciła 4 małych dzieci – 7-letni Nikodem i jego kolega ze szkoły 10-letni Mikołaj oraz rodzeństwo – 9-letnia Eliza i jej starszy brat, 12-letni Tomek.
W jednej chwili zawalił się świat rodziców i bliskich ofiar. Jak doszło do tragedii? Dlaczego Mateusz M. nie hamował? Czy nie dostrzegł korka? Zasłabł? Zasnął za kierownicą?
Na te pytania i wiele innych w toku śledztwa próbują odpowiedzieć biegli, ale także sam sprawca, który nie potrafi wytłumaczyć, co stało się tamtej nocy.
Mateusz M. przeprasza i prosi o wybaczenie
Dotychczas Mateusz M. milczał. Wypowiadał się w mediach tylko jego obrońca. Teraz jednak przerwał milczenie.
– Głuchy dźwięk rozbijanych aut, jedno za drugim. Oczywiście, że nikomu nie chciałem krzywdy zrobić. Sam przed sobą nie jestem w stanie tego wytłumaczyć. Nie wiem, co się zadziało - powiedział kierowca tira w rozmowie z reporterką Faktów TVN.
Mateusz M. dodaje, że gdyby mógł cofnąć czas, podjąłby jakąkolwiek inną decyzję. Tego dnia w ogólne nie miał ruszać w trasę. Zrobił to, by pomóc nowemu pracownikowi. Chciał ułatwić mu pracę.
– Nasza córka jest w wieku tamtych dzieci i patrząc na nią nawet, od razu myślimy o nich. My jesteśmy rodzicami, którzy też pochowali dziecko, i wiem, że nie ma takich słów, które przyniosą ulgę. Być może kiedyś znajdą w sobie tyle siły, żeby spróbować w pewnym sensie nam wybaczyć –mówiła pani Anna, żona Mateusza M. w rozmowie z dziennikarzami.
37-latek przekroczył prędkość
Na początku mówiono, że 37-letni Mateusz M. przekroczył dozwoloną prędkość o 8 km/h. Miał jechać z prędkością 89 hm/h przy ograniczeniu do 80 km/h.Kilka dni później prokurator Mariusz Duszyński poinformował, że ograniczenie prędkości było do 50 km/h. To znacząco zmienia bieg sprawy, ponieważ oznacza, że 37-latek jechał aż o 39 km/h za szybko.
Obrońca podejrzanego zwraca uwagę na to, że na miejscu katastrofy pracowało wiele służb.
– Więc kiedy ten znak 50 km/h dostrzeżono? Dopiero dzisiaj? - pyta dla Faktów TVN prof. Jan Widacki, obrońca Mateusza M.
Mateusz M. przebywa na wolności. Czekamy na decyzję sądu
Prokuratura wnioskowała o tymczasowe aresztowanie podejrzanego. Sąd uchylił jednak wniosek i zadecydował o zastosowaniu wolnościowych środków zapobiegawczych. 37-latek musi codziennie meldować się w wyznaczonym komisariacie.Z decyzją tą nie zgodził się prokurator, który złożył do sądu zażalenie w tej sprawie i wniósł o ponowne rozpatrzenie umieszczenia Mateusza M. w areszcie.
Na razie nie ma oficjalnej decyzji sądu, co za tym idzie podejrzany o spowodowanie karambolu na S7 przebywa na wolności.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.