Zespoły po małych "liftingach"
Start Lublin to aktualni wicemistrzowie kraju. W poprzednim sezonie zaciekle walczyli w finale play-offów z Legią Warszawą, ale w decydującym spotkaniu przegrali ze stołecznym klubem 82:92 i całą serię 3-4. Zespół wyrównał swoje największe osiągnięcie ligowe, bowiem drugi raz w swojej historii zdobył srebrny medal (poprzednio w 2020 roku).Mimo tego, lubinianie dokonali wielu zmian w kadrze, choć one bardziej dotyczyły zawodników zagranicznych. Pozyskano aż m.in. sześciu nowych Amerykanów - Quincy Forda, Jordan Wrighta, Bryan Gryfino, Elijah Hawkinsa, Chris Clarka i Trevian „Trey” Tennysona, którzy mieli pomóc w wywalczeniu awansu do Ligi Mistrzów.
Niestety, ta sztuka się nie udała - w ćwierćfinale eliminacji ulegli hiszpańskiej UCAM Murcii CB 84:100, co oznacza że "spadli" do FIBA Europe Cup, czwartych w hierarchii rozgrywek Starego Kontynentu i będą drugim zespołem po Treflu Sopot, który będzie reprezentował Polskę w tym turnieju (do tego grona może jeszcze dołączyć Anwil Włocławek).
Morale Startu naprawił udany półfinał Superpucharu Polski, w którym bez większych problemów uporali się z Górnik Zamek Książ Wałbrzych, pokonując zdobywców Pucharu Polski w kampanii 2024/2025 80:66.
- Fajnie uczucie. Jeszcze nigdy nie graliśmy w finale Superpucharu. Przyjechaliśmy po to, aby go wygrać. - oznajmił krótko Bartłomiej Pelczar, rozgrywający / rzucający Startu
Jak wspomniał zawodnik - pierwszy raz lubinianie zagrają o to trofeum i w pewien sposób są "beneficjantami" grania "mini-turnieju" złożonego z czterech zespołów - trzech najlepszych w poprzednim sezonie ligowym oraz zdobywców Pucharu Polski - ponieważ wcześniej nie mieli jak walczyć o Superpuchar w starej formule (nigdy nie wygrali PP oraz mistrzostwa).
Znacznie więcej doświadczenia w tej materii ma Trefl, który dwukrotnie zdobył trofeum im. Adama Wójcika (2012-2013). Jeżeli dzisiaj będą lepsi od Startu, zostaną najbardziej utytułowaną drużyną w historii tych rozgrywek ex-aequo z Anwilem Włocławek, Zastal Zielona Góra, Śląskiem Wrocław (po 3).
- Ponownie wróciła ta "adrenalina". Sparingi to nie jest to samo, co mecze o stawkę. Zarówno my, jak i oni (Start - przyp.red.) mają nową drużynę. Chcemy wygrać i przywieźć trofeum do Sopotu - mówił z kolei na "gorąco" po meczu z Legią Warszawa Mikołaj Witliński, środkowy sopocian
Choć - jak słusznie zauważył koszykarz - drużyny po przerwie letniej zmieniły swoje oblicze, ale z pewnością dla Trefla niedzielna potyczka będzie znakomitą okazją do zrewanżowania się za przegrany półfinał play-offów Orlen Basket Ligi (w decydującym starciu przegrali oni ze Startem 72:79 i w serii spotkań 2-3), który pozbawił ekipie z Trójmiasta szans na obronę mistrzostwa Polski.
Przestój w końcówce Trefla
Podobnie jak wczoraj Trefl zaczął z wysokiego C za sprawą trzech celnych rzutów zza linii 6,75 autorstwa kolejno Goinsa, Schenka oraz Scruggsa (9:0) w trzech pierwszych minutach gry. Nic więc dziwnego, że trener Wojciech Kamiński poprosił o czas, na którym w dość ostry sposób skomentowal postawę swoich podopiecznych. Sopocianie nadal grali swoje, a ozdobą pierwszej kwarty był efektwony wsad Goinsa po asyście Schenka (11:0). O nieporadności Startu świadczył fakt, że premierowe punkty zdobyli dopiero w 5.minucie ("trójka" Mack'a) i nie zdołali skrócić dystansu do rywali (25:18).Na początku drugiej partii obraz gry zbytnio się nie zmienił. Lublinianie wciąż mieli problemy w ofensywie, na które bezlitośnie odpowiadali sopocianie. Ponownie szkoleniowiec Startu musiał poprosić o czas, ponieważ wynik uciekał wicemistrzom (32:18). Start nieco "przyspieszył" w 16.minucie, zbliżając się na 12 "oczek" (38:26), stąd chcąc wytrącić z rytmu rywali tym razem ze swoimi zawodnikami musiał porozmawiać Mikko Larkas. Pomogło. Do szatni drużyny schodziły przy rezultacie 46:32. Skąd taka przewaga ekipy z Trójmiasta?
- Odstajemy fizycznie od nich. - powiedział krótko Filip Put w rozmowie z Polsatem Sport
Po przerwie Start - nomen omen - wystartował solidnie, dzięki dobrej postawie zza łuku Hawkinsa oraz Forda, którzy popisali się dwoma "trójkami" (52:46). Małymi krokami lubinianie wracali do świata żywych i na blisko trzy minuty przed końcem trzeciej kwarty mieli już tylko dwa punkty straty (52:50), a chwilę później wyszli już na prowadzenie (tym razem celnie zza linii 6,75 rzucił Mack - 52:53). Trefl zanotował totalny regres, o czym świadczyły statystyki - w tym fragmencie gry sopocianie zdobyli ledwie 11 punktów, a Start aż 27 (z czego aż 7x3) i przed decydującą partią to oni musieli gonić rywali (57:59).
Czwarta kwarta - co nie może szczególnie dziwić - była najbardziej emocjonująca ze wszystkich. Drużyny naprzemienie obejmowały prowadzenie (za sprawą odpowiednio celnych rzutów z dystansu Kascinasa, Mack'a, Scruggs'a i ponownie Mack'a - 68:71). Potem atak Trefla się zaciął (między 34. a 38.minutą nie zdobyli ani jednego punktu) i zaczęli tracić już osiem "oczek" (68:76). W końcówce jednak sopocianie wrócili do gry - na dwa niecelne rzuty osobiste Wrighta odpowiedział "trójką" Schenk (75:76). Dużo wniósł także Scruggs, choć nie udało mu się wykonać akcji "2+1" (77:79). Ostatnio słowo należało do Startu - losy rywalizacji ustalił Mack po udanej kontrze (77:82).
Energa Trefl Sopot - PGE Start Lublin 77:82 (25:18, 21:14, 11:27, 20:23)
Komentarze (0)