Katastrofa: kiedy morze zamienia się w żywioł
14 stycznia 1993 roku Bałtyk zamienił się w burzącą otchłań. Prom M/F Heweliusz, kursujący na trasie Świnoujście-Ystad, zmagał się z potężnym sztormem, którego siła przekraczała możliwości pomiaru. Wiatr był tak gwałtowny, że urządzenia meteorologiczne przestały rejestrować wartości - zabrakło skali.
To był morderczy huragan. Morza już nie było widać; to była całkowicie rozpylona wielka woda - wspominał kapitan ż.w. Edward Bieniek, dowódca bliźniaczego promu M/F Mikołaj Kopernik, który również znalazł się w epicentrum sztormu
To właśnie do "Kopernika" dotarł pierwszy, dramatyczny sygnał z "Heweliusza".
W tym samym czasie kapitan Andrzej Ułasiewicz, dowódca "Heweliusza", pozostał na mostku kapitańskim do samego końca. Gdy jednostka przechylała się coraz bardziej, nadał przez radio desperacki komunikat:
Mayday, Mayday, tu Heweliusz! Przechył siedemdziesiąt stopni, nie utrzymamy się długo!
Wkrótce po nich prom zniknął z radarów. Zginęło 55 osób, w tym 35 pasażerów i 20 członków załogi. Uratowano jedynie dziewięciu marynarzy.
Defekty, błędy, zaniedbania
Katastrofa nie była dziełem przypadku. "Heweliusz" miał już za sobą burzliwą historię. Po pożarze w 1986 roku część nadbudówki została zalana betonem, co pogorszyło stateczność jednostki. Na kilka dni przed ostatnim rejsem uszkodzona została furta rufowa, naprawiona prowizorycznie, choć wymagała gruntownego remontu.
Zawiódł również system balastowy - kluczowy dla utrzymania równowagi statku. Mimo pogarszających się warunków i rosnącego ryzyka, kapitan Ułasiewicz zdecydował się kontynuować rejs. Działał z poczucia obowiązku wobec pasażerów, wierząc, że doświadczenie pozwoli mu pokonać żywioł.
Walka z czasem
Ratownicy, którzy ruszyli na pomoc, mierzyli się z falami sięgającymi dziesięciu metrów i wiatrem o sile huraganu. Śmigłowce z trudem utrzymywały się w powietrzu, a sygnały SOS przerywały zakłócenia radiowe. Pierwsze wezwania nie dotarły do wszystkich stacji, przez co akcja rozpoczęła się z opóźnieniem.
Kiedy dotarto na miejsce, morze było już tylko polem wraków - fragmentów szalup, kontenerów i szczątków pokładu. Woda była lodowata. Dla większości pasażerów było już za późno.
Lata później - szukanie sprawiedliwości
Śledztwa i rozprawy trwały latami. Izba Morska w Szczecinie wskazała na zły stan techniczny promu i błędy załogi, ale rodziny ofiar nie pogodziły się z tą wersją. Sprawa trafiła aż do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który w 2005 roku przyznał rację bliskim zmarłych, uznając, że w Polsce naruszono ich prawo do rzetelnego procesu.
Katastrofa "Heweliusza" pozostaje do dziś symbolem morskiej tragedii, w której splatają się techniczne zaniedbania, ludzka odwaga i siła natury, wobec której człowiek wciąż pozostaje bezradny.
Z głębin pamięci
Dziś, ponad trzydzieści lat po tamtej nocy, historia "Heweliusza" znów wypływa na powierzchnię - tym razem w formie opowieści o ludziach, nie o liczbach. Twórcy nowej produkcji inspirowanej tymi wydarzeniami podkreślają, że ich celem było oddanie prawdy emocji, a nie sensacji.
Nie chcieliśmy kręcić sensacji, tylko opowieść o ludziach - o ich wyborach, o strachu i odpowiedzialności.W morzu jest coś potężnego i nieprzewidywalnego i to właśnie chcieliśmy pokazać - powiedział Jan Holoubek, reżyser serialu.
To przypomnienie, że morze nie zapomina. A dramatyczne wezwanie "Mayday, Mayday", które tej nocy rozbrzmiało nad Bałtykiem, do dziś odbija się echem w pamięci tych, którzy słuchają uważnie.
Komentarze (0)