Zgodnie z nowelizacją regulacji CAFE (Clean Air For Europe), wszystkie nowe samochody osobowe rejestrowane na terenie Unii Europejskiej będą musiały spełniać znacznie bardziej rygorystyczne normy emisji CO₂. Wymagany pułap emisji to 94–95 g/km, a każde przekroczenie tej granicy obciąży producenta karą w wysokości 95 euro za każdy dodatkowy gram emisji, liczony od każdego sprzedanego pojazdu.
To pozornie techniczne ograniczenie może w praktyce oznaczać ogromne koszty. Jak tłumaczy Jacek Pawlak, prezes Toyota Central Europe:
„Jeżeli przekroczymy tę emisję o 1 g, to za ten 1 g za każdy samochód płacimy 95 euro kary. Czyli w przypadku samochodu rodzinnego z silnikiem benzynowym, który dzisiaj emituje około 140–150 g CO₂, mamy przekroczoną normę o 55 g. W efekcie od 1 stycznia płacimy za ten model 5000 euro kary (red. około 22 000 zł)”.
Tego typu naliczenia mogą doprowadzić do drastycznego wzrostu cen popularnych modeli, zwłaszcza tych z segmentu kompaktowych SUV-ów czy sedanów, które nie mieszczą się w nowych limitach emisji.
Bilansowanie emisji przez samochody elektryczne
Zasady rozliczania emisji przewidują jednak pewne pole manewru dla producentów. Obowiązuje bowiem średni wskaźnik emisji CO₂ dla całej gamy modelowej danej marki, a nie każdy egzemplarz z osobna. To oznacza, że zwiększona sprzedaż samochodów zeroemisyjnych – głównie elektryków – może zrównoważyć wysoką emisję modeli spalinowych. To pocieszające rozwiązanie, które wskazuje dalszą ścieżkę rozwoju motoryzacji.
Przykładowo, jeśli producent sprzeda dwa samochody benzynowe emitujące po 140 g/km oraz jeden elektryczny o zerowej emisji, średnia emisja dla tej trójki pojazdów wynosi 93,3 g/km – czyli mieści się w limicie. Rozwiązanie to wymaga jednak dużej skali sprzedaży aut elektrycznych, na co wielu producentów wciąż nie może sobie pozwolić, zwłaszcza w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, gdzie infrastruktura ładowania nadal pozostaje niedostateczna.
Presja cenowa i znikanie tańszych modeli
Nowe przepisy mogą doprowadzić do sytuacji, w której producenci zrezygnują z oferowania najtańszych wersji silnikowych – tych, które nie mieszczą się w limitach i generują zbyt wysokie kary. Efektem może być ograniczenie dostępności modeli w niższym segmencie cenowym i wypchnięcie dużej części konsumentów z rynku nowych samochodów.
Wielu ekspertów wskazuje, że proces elektryfikacji, choć konieczny z punktu widzenia środowiska, powinien być prowadzony w sposób zrównoważony, tak aby nie wykluczać mniej zamożnych obywateli z możliwości posiadania własnego pojazdu.
Ulga w przepisach, ale tylko tymczasowa
Rosnące napięcie na rynku i obawy ze strony branży motoryzacyjnej doprowadziły do decyzji Parlamentu Europejskiego o wdrożeniu tzw. trybu pilnego w kwestii modyfikacji przepisów. Najważniejsza zmiana dotyczy sposobu rozliczania emisji – od 2025 roku obowiązywać ma trzyletni okres referencyjny (2025–2027), a nie coroczny, jak do tej pory. Umożliwi to producentom „nadrobienie strat” i zbalansowanie emisji w dłuższej perspektywie.
Choć ogólny kierunek polityki UE zakłada wycofanie z rynku nowych aut spalinowych do 2035 roku, niektórzy producenci dostrzegają w tym przestrzeń do manewru. Mazda, jedna z firm opierających swoją strategię na innowacyjnych silnikach, wskazuje na potencjał paliw syntetycznych.
„To nie silnik Diesla czy benzynowy jest szkodnikiem, tylko problemem jest to co wlejemy do zbiornika samochodu” – ocenił Wojciech Halarewicz, wiceprezes Mazda Europe.
Paliwa syntetyczne, wytwarzane na bazie wodoru i CO₂ z atmosfery, mogą stanowić kompromis między utrzymaniem istniejącej technologii a celami klimatycznymi. Problem w tym, że są one obecnie bardzo drogie i trudno dostępne, co ogranicza ich zastosowanie na szeroką skalę.
Elektromobilność wciąż z problemami
Choć Komisja Europejska i wiele rządów krajowych promuje elektryfikację transportu, to sektor zmaga się z wieloma wyzwaniami. Wysokie ceny samochodów elektrycznych, ograniczony zasięg, niedostateczna sieć ładowarek i opóźnienia w dostawach baterii – to tylko niektóre z barier, które powstrzymują klientów przed przesiadką do aut z napędem elektrycznym.
Do 2030 roku UE zakłada 55-procentową redukcję emisji CO₂ w nowych autach osobowych w porównaniu do 2021 roku. To cel ambitny i wymagający głębokich zmian w całym łańcuchu dostaw – od produkcji po infrastrukturę.
Komentarze (0)