reklama

Z sokiem czy bez? Historia gdańskich saturatorów

Opublikowano:
Autor:

Z sokiem czy bez? Historia gdańskich saturatorów - Zdjęcie główne

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Historia Wiedzieliście, że mieszkaniec naszego miasta wynalazł bardzo przydatne urządzenie? Albo czy słyszeliście, który premier pił wodę z ulicznego saturatora?
reklama

Wielu z nas wspomina je z sentymentem, choć pewnie niejednej osobie teraz cierpnie skóra, gdy przypomina sobie, że setki osób piły z jednej brudnej szklanki (bo jej delikatne opłukanie nie mogło być nazwane myciem). Z sokiem, bez soku, mocno gazowana woda prosto od ulicznego sprzedawcy. Saturator o którym mowa - przewoźne urządzenie do sprzedaży wody sodowej był elementem krajobrazu polskich miast przez wiele lat, w Trójmieście widywano je jeszcze po 1990 roku.

Co mówiła o nich prasa?

Zajrzałem do archiwalnych wydań “Dziennika Bałtyckiego” i “Głosu Wybrzeża”.

Saturatory na wózku i z parasolką pokazano na Targach Poznańskich i w “Dzienniku Bałtyckim” w marcu 1958 roku. “Życzymy sobie, żeby te wózki w niedalekiej przyszłości znalazły się również na naszych ulicach” - dodano.

reklama

O pierwszych saturatorach w Trójmieście wspominał “Głos Wybrzeża”, chwaląc przedsiębiorczość sopockiej gastronomii, która ustawiała saturatory w wielu punktach miasta, a było to w czerwcu 1961 roku.

W maju 1964 saturatory wózkowe do wydzierżawienia zaoferował Miejski Handel Detaliczny Artykułami Spożywczymi Wrzeszcz, a w lipcu tego samego roku - MHD Gdynia i MHD Gdańsk Centrum.

W czerwcu 1969 “Głos Wybrzeża” pisał: “Na placyku przed Dworcem Głównym w Gdańsku (na polecenie Wydziału Handlu Prezydium MRN) ustawiono saturatory z wodą sodową. Stanowią one własność MHD Śródmieście i WSS. Podróżni i mieszkańcy Gdańska błogosławią to zarządzenie władz miejskich. Po wyjściu z zatłoczonego pociągu oblegają “życiodajne" saturatory. Korzystają z nich również ci, którzy czekają na odejście pociągów dalekobieżnych, szczególnie wycieczkowicze. Miejsce na ustawienie saturatorów zostało idealnie wybrane”.

reklama

Okazało się jednak, że saturatory (na polecenie kolei) muszą zniknąć! Wyjaśnienie tej zagadki okazało się bardzo proste. WARS ma swoje saturatory! Czytamy dalej: “Nikt co do tego nie miałby żadnych zastrzeżeń, pod warunkiem jednak gdyby ta decyzja „WARS" została zgłoszona Wydziałowi Handlu Prezydium MRN przed rozpoczęciem sezonu letniego. Obecnie, niestety, nie ma już czasu na wymianę saturatorów MHD i WSS na warsowskie”.

Jak widać, za komuny sprawa tak błaha, jak ustawienie saturatora na dworcu wymagała szeregu ustaleń… a i sami pracownicy WARS-u sami nie przykładali się do pracy.

W sierpniu 1972 ”(...) na peronie dworca głównego w Gdańsku stał niewykorzystany saturator ze znakiem Wars. Przed paroma dniami zamienił się on w stragan warzywniczo-owocowy dzięki pomysłowości jakiegoś działkowicza. Nowy użytkownik oferuje pasażerom PKP świeże, prosto z ogrodu jabłka. śliwy i dorodne pomidory.

reklama

Jakiemuś pasażerowi akcja “sprywatyzowania" saturatora przypadła do gustu: “Inicjatywa godna naśladowania, tym bardziej że nasz handel uspołeczniony jakoś nie przywiązuje na razie wagi do upowszechniania sprzedaży warzyw i owoców”.

“Handel uspołeczniony” miewał też problemy natury technicznej: na przykład w czerwcu 1965 r. ”kontrolerzy Wydziału Handlu Prezydium WRN stwierdzili, że 70 proc. saturatorów jest nieczynnych, gdyż nie przeprowadzono w terminie konserwacji tych urządzeń”.

A co z jakością?

Z jakością bywało różnie - temperatura napojów butelkowanych też była za wysoka. W tym samym miesiącu Zosia pisze list z wczasów:

“Tymczasem, jak pijesz wodę z saturatora, to czasami zastanawiasz się, czy przed tym nie pływały w niej żaby, taka jest ciepła i bez gazu. Jak w bajorku!”.

reklama

W 1986 roku mieszkaniec Sopotu narzekał reporterowi “Głosu”:

“Po pierwsze, napoje te są znacznie droższe niż w innych miastach kraju (o złotówkę lub dwie) oraz są kiepskiej jakości. Zdaniem naszego rozmówcy trzeba naprawdę dobrej woli, aby stwierdzić, iż pije się wodę z sokiem. Nawet ,,bąbelków" jest bardzo mało”.

A ile było saturatorów? Mamy w prasie kilka liczb.

“Jak informuje Wydział Handlu Prez. MRN w Gdańsku, w roku 1965 zamierzano uruchomić 39 saturatorów ulicznych”.

W sezonie letnim 1968 liczba saturatorów wzrosła z 46 do 68. W roku 1970 i 1971 spadła do 58, ale z kolei to nie wina “Społemu” ani Wydziału Handlu, lecz WZPH, które obiecało dostarczyć jeszcze 12 wózków.

W 1973 roku Wydział Handlu donosił, że będzie 29 dodatkowych wózków z saturatorami i aż 73 saturatory stacjonarne - nie wyszło… bo pojawił się tylko jeden saturator (!). Zresztą, saturatory na terenie Głównego Miasta były porozstawiane tak, że stało ich po kilka w jednym miejscu, choć miesiąc później, w rozmowie z “Głosem”, Kazimierz Uliński, Kierownik Wydziału Handlu Prezydium Miejskiej Rady Narodowej mówił o zakupionych 15 wózkach, 10 dystrybutorach, 5 saturatorach bufetowych i 5 urządzeniach do napełniania syfonów. W czerwcu żar lał się z nieba, a saturatory stały tylko przy ul. Długiej.

Dalej czytamy: “Mniej więcej o tej samej porze w centrum Wrzeszcza, na al. Grunwaldzkiej można było oglądać podobne obrazki. Na całej jej długości od ul. Hibnera, aż po ul. Słowackiego. w poniedziałek przed południem nie było saturatorów. Co prawda “Akademicki” bar mleczny zapraszał na kwas chlebowy za pomocą rzucającej się w oczy wywieszki, ale aby tym płynem ugasić pragnienie, trzeba było stracić co najmniej 20-30 minut w kolejce”...

Ale co z tego, że jest ich dużo, gdy stoją zgromadzone w kilku głównych miejscach w centrum?

W 1970 roku narzekano na brak jakichkolwiek punktów handlowych na plaży w Jelitkowie: ”Na ulicach Gdańska saturatory stoją jeden obok drugiego i czekają na klientów. (...) Plaża w Jelitkowie wymaga jak najszybszego “dotowarowania", mówiąc językiem handlowców”. Z kolei w 1971 roku majowe słońce też zaskoczyło handel: “(...) przejdźmy się po głównych ulicach miasta.Panuje tam podobny skwar, jak na plaży. Przechodnie wypatrują wózków z wodą sodową, zaglądają do sklepów w poszukiwaniu butelki lemoniady. Na al. Grunwaldzkiej we Wrzeszczu można się ratować jedynie porcją lodów z kiosków Przeds. “Bary Mleczne”. Ale ten przysmak nie gasi pragnienia. Marzy się więc szklanka wody z sokiem, ale jak okiem sięgnąć nie widać żadnego saturatora. Na gdańskim ciągu handlowym, ulicach Rajskiej, Heweliusza, Pańskiej, Kołodziejskiej, Długiej, Długim Targu, podobnie jak na al. Grunwaldzkiej we Wrzeszczu przechodnie oszukują pragnienie lodami. Nigdzie nie uświadczysz czegoś do picia”.

Z sokiem czy bez?

W sierpniu 1972 r. można było mieć kłopot przy próbie zakupu wody sodowej:

“Przy sklepie nr 133 na ul. Starowiejskiej w Gdyni umieszczono saturator. W dniu 31 lipca jeden z przechodniów zażądał szklanki wody bez soku. “Tylko żebracy piją wodę bez soku” - oświadczyła sprzedawczyni i spragniony przechodzień nie wiedział do jakiej grupy społecznej ma siebie zaliczyć. W chwilę później przed saturatorem stanęła kobieta z dzieckiem. Poprosiła o wodę z sokiem. Tym razem sprzedawczyni domagała się, aby dziecko wypiło wodę tak szybko, jak potrafi to zrobić dorosły, a więc jednym haustem.

Nieporozumienie za nieporozumieniem. Ciekawe jak WSS „Społem" dobiera obsługę saturatorów? Na razie dobór nieszczególny”...

Pod koniec lipca 1973 zakup wody utrudniał krewki sprzedawca, mający zresztą… problemy z higieną: “Z nieznanych bliżej powodów saturator usytuowany w pobliżu wieżowca przy al. Grunwaldzkiej obsługuje nieletni chłopak. Byłoby to jeszcze do przyjęcia, gdyby miał czysty fartuch, ręce i paznokcie, a przede wszystkim, gdyby nie uprawiał bójek z kolegami. Zdarza mu się to dość często. M. in. w ub. poniedziałek chłopcy tak zawzięcie walczyli ze sobą. że klienci spragnieni szklanki wody musieli ich rozdzielić. Czy WPHS musi zatrudniać tak agresywnych chłopców?”.

Sytuacja nie zmieniła się też w sierpniu 1976: “Ekspedientka obsługująca stoisko z napojami w gdańskich "Delikatesach" uznała widać, że firma jest tak szacowna, iż hańbą byłoby sprzedawanie wody sodowej bez soku. W związku z tym kategorycznie odmówiła naszemu czytelnikowi w dniu 3 bm. szklanki wody, odsyłając go jednocześnie do saturatora. Spragniony klient nie mogąc ugasić pragnienia (bo jak twierdzi soku nie lubi) chciał pożalić się na kartach książki skarg i wniosków. Nic z tego. Odmówiono mu wydania książki…”

Kto mógł ją sprzedawać?

Na przykład ajenci, którzy współpracowali ze spółdzielnią “Społem” od lat 70. W 1982 r. czekało na nich 17 wózków, bo pierwszy raz zdarzyła się sytuacja, że nie było aż tylu chętnych do sprzedaży, mimo zapewnień, że “można nieźle zarobić”. Pobierana była kaucja w wysokości 10 tys. zł (na jedną osobę) lub 5 tys. zł. i dwaj żyranci. Kaucję zresztą zwracano po sezonie.

W 1982 r. uruchomiono 48, a w 1983 r. - 59 saturatorów. W tym drugim przypadku zwiększenie ich liczby to wina niedoborów - nie ma kapsli ani “esencji spożywczych”. W gdańskim browarze linia do produkcji pepsi - coli uruchamiana jest na jakiś czas, koncentrat starcza na 10 dni produkcji, a w magazynie kapsli do napojów na początku sezonu starczy ich tylko na dwa i pół dnia.

Patent z Gdańska

Z czasem (i wraz z rosnącą świadomością spragnionych) pojawił się problem higieny picia “gruźliczanki”. Okazuje się, że na doskonały pomysł wpadł “jeden z mieszkańców miasta, inż. Mieczysław Stolarski (...), który odszedł w 1967 r. na zasłużoną emeryturę. A że jest to człek obrotny, jął się sprzedaży wody sodowej z ulicznego saturatora.

Szybko znudziło mu się ręczne mycie szklanek, a i zainstalowanie stosowanych powszechnie przez innych sprzedawców, spłuczek nie gwarantowało pełnej czystości naczyń, zaczął więc kombinować nad wynalezieniem takiego urządzenia, które eliminowały ujemne strony dwu poprzednich metod mycia. W technicznym umyśle pana Mieczysława zrodził się pomysł, a z biegiem czasu prototyp spłuczki mechanicznej.

W grudniu 1968 r. z dokumentacją w teczce i prototypem pod pachą przekroczył inż. M. Stolarski progi Urzędu Patentowego. Po dwuletnim przeciskaniu się przez urzędnicze sita prototyp został opatentowany 1 grudnia 1970 r. Zarejestrowano go pod nu merem 60233 i nadano urzędowa nazwę “Urządzenie do mechanicznego mycia szklanek". Składa się ono z zespołu wirujących szczotek umieszczonych w cylindrze, do którego przez dysze zainstalowane w jego dnie przedostaje się woda doprowadzana z sieci”.

Teraz przed oczami mamy scenę z sitcomu “Świat Według Kiepskich”, gdzie Ferdynand wspominał swoją pracę przy saturatorze, do którego podszedł sam Edward Gierek (we własnej osobie, I sekretarz zagrał w produkcji samego siebie). No, może z tym, że w rzeczywistości klientem był Piotr Jaroszewicz, ówczesny premier.

“O proszę, niech pan patrzy - pokazuje mi p. Mieczysław pierwszą stronę [księgi pamiątkowej] - tu wpisał się premier Piotr Jaroszewicz, który 21 sierpnia 1971 roku pił u mnie wodę. Wpis brzmi: “Życzę, aby patent, bardzo ciekawy I użyteczny, został nabyty od ob. Stolarskiego przez właściwy przemysł i został dopuszczony do produkcji".

Ob. Stolarski od 1969 r. próbował zainteresować wynalazkiem duże firmy zajmujące się produkcją sprzętu AGD. Nie wyszło…

“Wszystko wskazuje na to, że i w tym roku wodę w idealnie czystych szklankach, z poczuciem pełnego bezpieczeństwa przed zarazkami, pić będziemy tylko pod Neptunem w Gdańsku u p. Mieczysława Stolarskiego. Szkoda, że nie w całym Trójmieście i kraju” - podsumował smutno G. Zieliński w swoim artykule w “Głosie Wybrzeża” z dnia 20 marca 1974 r.

Więc może to na tym saturatorze zainstalowano napis “Tylko tutaj myje się szklanki w bieżącej wodzie”, o którym mowa w “Głosie” z 31 lipca 1974 r.?

Rok później, 24 czerwca, czytelnik (nazwisko znane redakcji), żali się:  “W tym roku zwiększyła się ilość saturatorów. Ale gdy spojrzę na szklanki w jakich podaje się ludziom wodę, to robi się niedobrze. Czyż można zimną wodą odpowiednio umyć lub zdezynfekować szklane naczynie, by osoba pijąca z niego nie była narażona na infekcję? To nie jest błaha sprawa. Dlaczego władze sanitarne tolerują taki stan rzeczy?”.

Rok 1986: “Dziwi mnie, że do tej pory nikt nie zwrócił uwagi, że stoją one [saturatory] zawsze w miejscach o największym ruchu, dużym zapyleniu i stężeniu spalin. Serwuje się tam wodę z bąbelkami prosto z kranu - wodę, którą san.-epid. zaleca pić przegotowaną względu na niewydolność filtrów i kiepską jakość wody pitnej. Mało tego, wody tej sprzedaje się setki szklanek, a ich mycie polega na “psiknięciu" do wewnątrz odrobiny wody, natomiast zewnętrzna część szklanki brana jest do ust przez setki rąk i pozostaje nieumyta”.

W 1987 roku saturatory pojawiły się nieco później i w dużo mniejszej ilości.

Kubeczki jednorazowe?

“Państwowy wojewódzki inspektor sanitarny w Gdańsku informuje, że w roku bieżącym wody gazowane z saturatorów muszą być sprzedawane w kubkach jednorazowego użytku. Kubki te po użyciu winny być wrzucane do pojemników po ich uprzednim zgnieceniu, uniemożliwiając w ten sposób powtórne stosowanie”.

Założenie było słuszne, ale i z tym obywatele sobie poradzili. Parę miesięcy później dowiadujemy się, że “od razu zmieniła się ekonomia całego interesu na kółkach: woda kosztuje 4 zł a sam kubek plastykowy - 11 zł, czyli razem 15 zł za łyk napoju.

Żeby zaoszczędzić niektórzy mniej wrażliwi na higienę klienci - podają sobie kubeczek z rąk do rąk i w ten sposób oszczędzają 11 zł. A kubeczki wrzucone śmietnika następnego dnia idą zapewne dalej w obrót. I tak oto na konfrontacji higienistów z ekonomistami - jak mówi poeta “psy zająca zjadły”...

Również w 1988 r. okazuje się, że to rozwiązanie było połowicznie skuteczne.

Ktoś żalił się, że “chytrzy “nalewacze" ustawiają przy saturatorach kubły na próżne kubki. Spieszący się ludzie wrzucają tam lekkie naczynia nie wiedząc o tym, że późnym wieczorem, na granicy посу, zawartość kubła poddana zostaje gruntownej rewizji - dobre, nie zgniecione kubki trafiają do ponownej eksploatacji następnego dnia (!)”.

Saturatory można było jeszcze spotkać na ulicach w latach 90.

Wiemy to na przykład z “Głosu” wydanego dnia 23-24 marca 1991, gdzie obwieszczono że “metr kwadratowy Sopotu, za sprawą decyzji władz miejskich ma być droższy niż w Tokio. Pokątnie doniesiono, że w ferworze zarabiania pieniędzy od prywaciarzy ma być ogłoszona licytacja na dzierżawę gruntu pod uliczne saturatory. Metr kwadratowy od 100 do 150 tysięcy złotych. Gazowana woda stanie się bezcenna!”.

Rok później też o tym wspomniano, ale już w kontekście podłączenia automatu z wodą do sieci ze zwykłą “kranówką”...

Pamiętacie, kiedy ostatnio napiliście się wody z saturatora, kiedy widok wózka z wodą sodową zniknął z trójmiejskich ulic?

Podczas pisania artykułu korzystałem z następujących źródeł:

  • Wiadomości Urzędu Patentowego, grudzień 1970, https://uprp.gov.pl
  • Archiwa “Głosu Wybrzeża” i “Dziennika Bałtyckiego”, zgromadzone w Pomorskiej oraz Bałtyckiej Bibliotece Cyfrowej, bibliotekacyfrowa.eu, pbc.gda.pl

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama