reklama

Sławosz Uznański drugim Polakiem w historii, który poleci w kosmos. Rozmawiamy z jego żoną, Aleksandrą Uznańską-Wiśniewską

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Sławosz Uznański drugim Polakiem w historii, który poleci w kosmos. Rozmawiamy z jego żoną, Aleksandrą Uznańską-Wiśniewską - Zdjęcie główne
Zobacz
galerię
3
zdjęć

reklama
Udostępnij na:
Facebook
Wiadomości Gdańsk- To ogromna odpowiedzialność i... samotność. Ale wiem, że jest gotowy - mówi w rozmowie z tulodz.pl jego żona, łódzka posłanka Aleksandra Uznańska-Wiśniewska. Opowiada o miłości, strachu, ślubie przed misją i symbolicznym pożegnaniu przy pasie startowym.
reklama

Iwona Spodenkiewicz: Lot męża w kosmos został ostatecznie potwierdzony. Próbuję sobie wyobrazić, co w takiej chwili czuje kobieta, której ukochany ma lecieć w nieznane. Czy to trochę jak z wizytą u dentysty: z jednej strony chce się, żeby było po wszystkim, a z drugiej ma się nadzieję, że zostanie odwołana?

Aleksandra Wiśniewska-Uznańska: To były trudne dni. Zwłaszcza, gdy musiałam wrócić, żeby wziąć udział w głosowaniu nad wotum zaufania dla rządu. Na pewno wtedy czułam się trochę rozdarta. I to rozdarcie oczywiście wynikało z jednej strony z poczucia obowiązku wobec państwa, a z drugiej strony, jak każda żona, chciałam być w tym kluczowym momencie u boku mojego męża.

Zagłosowałam i od razu ruszyłam na lotnisko. Gdy byłam już w powietrzu, zaczęłam otrzymywać kolejne informacje dotyczące tym razem niepewnej sytuacji na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej.  Odłożenie lotu w czasie, gdy nie było mnie w USA, sprawiło, że poczułam ulgę.

reklama


IS: Wtedy padł kolejny termin - piątek 13. Czy była w Pani jeszcze wątpliwość?


AUW: Cha, cha! Nie, ani ja, ani mąż nie jesteśmy przesądni. Sławosz jest naukowcem, więc kieruje się liczbami, nauką, precyzją, a nie wróżbami.


IS: A jak się czujecie chwilę przed startem?

AUW: Wszyscy podchodzimy do tego z cierpliwością. Mamy pełne zaufanie do zespołów NASA, Axiom i SpaceX. Mamy już oficjalne potwierdzenie nowego terminu. Ale wiemy, że daty ogłaszane są zawsze z adnotacją NET - „no earlier than”, (nie wcześniej niż - przyp. red.). A priorytetem jest bezpieczeństwo.

IS: Lot był przekładany, a mąż cały czas był w kwarantannie. Ile to trwało?

AUW: Kwarantanna jest obowiązkowa 14 dni przed lotem, a pierwszą potencjalną datą był 29 maja.

reklama

IS: Czyli od ponad miesiąca nie mogliście się dotknąć, przytulić?

AUW: Sławosz jest w pilnie strzeżonej lokalizacji. Wizyty są krótkie i z dużej odległości, symboliczne dotknięcie dłoni jedynie przez szybę. Oczywiście rozumiem to. Potrzeba kwarantanny wynika z ostrożności. Jakakolwiek, nawet z naszego punktu widzenia na Ziemi, błahostka medyczna, dla astronautów w kosmosie może być zagrożeniem życia.

IS: Jak odbywa się takie spotkanie?

AUW: W zaplanowany sposób i jest dokumentowane. Siedzimy od siebie ponad 8 metrów, możemy tylko pomachać sobie przez szybę. Jak na tym zdjęciu, które obiegło media. Zrobiono je podczas mojej pierwszej wizyty w kwarantannie męża, czyli trzy dni przed pierwszą datą lotu.

reklama

IS: Czy przed misją mieliście czas, by się sobą nacieszyć?

AUW: Staraliśmy się, mimo że dzielił nas ocean. Sławosz trenował w Kolonii i Houston, ja pracuję w Sejmie, mieszkam w Łodzi. Ale często się widywaliśmy, rozmawialiśmy, wspieraliśmy nawzajem. Wiedzieliśmy, że jeśli nie podejdziemy do tego świadomie, życie nas rozdzieli.
Sławosz przygotowywał się do tej misji latami - naukowo, fizycznie, mentalnie. Wprowadzał nas w każdy etap. Spędziliśmy wiele godzin w Kennedy Space Center i Johnson Space Center, gdzie tłumaczył mi techniczne aspekty misji i ewolucję sektora kosmicznego.

IS: Czyli to mąż wprowadzał Panią w tematykę lotu i historii lotów kosmicznych?

AUW: Mój mąż ma w sobie taką piękną umiejętność dzielenia się z innymi swoją wiedzą. Ma tej wiedzy ogromnie dużo, ma w sobie taką dużą ciekawość świata i zaraża innym ludzi swoją pasją. Ale z drugiej strony, ta nauka miała być jakąś próbą odsunięcia skomplikowanych emocji, które towarzyszą rodzinom znajdującym się w takiej sytuacji. Próbą uspokojenia obaw. Przekonania, że rodzina astronauty może zaufać ekspertom, bo jednak mają kontrolę nad tym całym skomplikowanym sprzętem technicznym, kapsułą, rakietą. Wiedzą, jak wysłać człowieka w kosmos i jak go z niego ściągnąć.

reklama

IS: Patrząc na Was, ma się wrażenie, że jesteście tak skupieni na zadaniach, że nie macie czasu na spontaniczność?

AUW: Zarówno ja, jak i Sławosz mamy ogromny i rzadki przywilej. Mąż, jeżeli chodzi o eksplorację kosmosu, ja - reprezentuję łodzian i łodzianki w Sejmie, pracuję głównie nad polityką zagraniczną i obronną. Oboje też dosyć obsesyjnie pracujemy, ale to wynika raczej z naszego poczucia misji i pasji i tego, że nie chcemy nikogo zawieść. Ale to nie oznacza, że nie mamy momentów luzu, jak wszyscy ludzie między sobą. Mąż karmił mnie na przykład liofilizowanymi szarlotkami, które zabiera ze sobą międzynarodową stację kosmiczną. Włóczyliśmy się po górach Rumunii, razem z tatą Sławosza, który też kocha góry. Sławosz miał okazję poznać moją rodzinę w Tajlandii. Moja mama urodziła się w Bangkoku i ma tam ośmioro rodzeństwa.

IS: Wracając do luzu. Czy oglądaliście razem jakieś filmy o kosmosie? Może „Gwiezdne Wojny?”

AUW: „Gwiezdnych wojen” akurat nie, ale niedawno, na polecenie znajomego, obejrzeliśmy „Żonę astronauty” z Johnnym Deppem i Charlize Theron. To był thriller… i muszę przyznać, że to było dla mnie dość zabawne, choć miało też w sobie coś niepokojącego. Dało do myślenia (śmiech).
Na co dzień mój mąż raczej nie traci czasu na fabuły. Ogląda głównie dokumenty naukowe. Nawet kiedy odpoczywa, chłonie wiedzę i od razu się nią dzieli. Ostatnio w Houston oglądaliśmy razem dokumenty o misji Apollo 13 czy Challengerze. To trudne tematy, czasem katastrofy, ale pokazują skalę ryzyka, z jakim mierzą się astronauci.

IS: W mediach przewijały się doniesienia o majątku Pani rodziców. Czy to prawda, że ojciec był jednym z najbogatszych Polaków?

 

AUW: Może od razu zdementuję różne pogłoski. Doniesienia o rzekomym majątku rodzinnym to nieaktualne mity. Opierają się na liczbach sprzed 30 lat i nie mają związku z rzeczywistością dziś. Kluczowa spółka jest od dawna w procesie zamknięcia, mimo, że przez lata tworzyła wiele miejsc pracy w Polsce.

W domu panował przed wszystkim etos odpowiedzialności, również w niesieniu pomocy drugiemu człowiekowi. Rodzice założyli Fundację Pomocy Dzieciom Happy Kids, prowadzącą rodzinne domy dziecka. To mnie ukształtowało pod względem wartości. 
 
Wyjechałam na stypendium do liceum, następnie ukończyłam studia na  Londyńskiej Szkole Ekonomii i na Uniwersytecie Oksfordzkim. Noszę w sobie potrzebę zmierzenia się ze światem. Podjęłam pracę zawodową w sektorze humanitarnym na misjach w Turcji, w Jordanii, w Iraku, na wojnie w Jemenie i potem na wojnie w Ukrainie. 
IS: A propos życia osobistego: czy Pani wykształcenie, doświadczenie i… uroda nie utrudniały znalezienia odpowiedniego partnera?

AUW: Hmmm… Przez ostatnie lata pracowałam na niebezpiecznych misjach, w miejscach ogarniętych wojną. W Jemenie, na Ukrainie. Jako Kierownik Misji, odpowiadałam tam nie tylko za programy pomocowe, ale przede wszystkim za bezpieczeństwo i życie moich zespołów. To była ogromna odpowiedzialność, która wymagała pełnego skupienia.

Nie miałam wtedy przestrzeni na życie osobiste. Nie chciałam, żeby ktoś „zawracał mi głowę”. Czułam, że mam coś ważnego do zrobienia dla innych.

Dopiero po powrocie z Ukrainy, zupełnie przypadkiem, poznaliśmy się ze Sławoszem. I myślę, że przez lata obserwując mój tryb życia moi najbliżsi spodziewali się, że będę głęboko spełniona zawodowo, misyjnie, ale być może będę wracać do pustego mieszkania.
IS: Jak się poznaliście?

AUW: Po wielu latach, wróciłam do mojego rodzinnego miasta. Paradoksalnie - Sławosz też. I, ot tak, spotkaliśmy się na ulicy. 

IS: Spotkaliście się i...?

AUW: Właściwie to najpierw on zobaczył mnie. Jechałam wtedy na rowerze z grupą przyjaciół, wolontariuszy, podczas kampanii wyborczej. Jechaliśmy Piotrkowską, nawołując ludzi, żeby poszli głosować, a Sławosz akurat szedł do galerii sztuki swojego taty, Piotra Uznańskiego, który przez prawie 40 lat prowadził tam galerię. Sławosz pochodzi z rodziny historyków sztuki, odwiedzał wtedy Łódź.

I podobno zobaczył mnie na tym rowerze i się do niego uśmiechnęłam. Ale wie pani… ja wtedy byłam w apogeum kampanii wyborczej, więc tego nie pamiętam. Potem mnie odnalazł i poszliśmy na obiad.
IS: Czyli ze strony Sławosza była to miłość od pierwszego wejrzenia?

AUW: Trudno mi powiedzieć. Nie wiem, na ile naukowcy wierzą w taką miłość. To już trzeba by jego zapytać.

IS: A skąd decyzja o ślubie? Potrzebowaliście formlizacji związku?

AUW: Ślub był dla nas symbolem. W tym całym pędzie, przy tylu zobowiązaniach i misjach, poczuliśmy, że potrzebujemy takiego osobistego łącznika, zakotwiczenia. Przysięgi, która przypomni nam, że jesteśmy razem na dobre i na złe, niezależnie od tego, co się dzieje wokół.

Dlatego zdecydowaliśmy się na kameralną uroczystość. Chcieliśmy, żeby to było tylko nasze.
Symboliczne są też obrączki. Każdy astronauta może zabrać ze sobą na Międzynarodową Stację Kosmiczną coś osobistego. Niewielki przedmiot, który mieści się w specjalnej małej kieszonce blisko ciała, w skafandrze czy kapsule. To może być zdjęcie, drobiazg rodzinny. I dla nas to było ważne: żeby ta obrączka mogła tam polecieć razem z nim.
IS: Czego Pani się dziś boi najbardziej?

AUW: Obaw jest kilka. Po pierwsze - zdrowie i życie męża. Start rakiety Falcon 9 jest serią kontrolowanych eksplozji, przeciążeń, ogromnej prędkości - aż 28 tysięcy km/h. Potem dokowanie, adaptacja do życia w mikrograwitacji, a na końcu powrót w atmosferę i lądowanie na oceanie. Podczas tzw. blackout’u traci się kontakt z załogą na kilka minut. To są momenty, których się zwyczajnie boję.

Po drugie - wymiar psychologiczny: mimo świetnego przygotowania, leci jutro sam, jako reprezentant Polski i Europy. To ogromna odpowiedzialność i samotność.
Po trzecie - przyszłość. Nie tylko nasza, ale całej Europy. Europa nie ma dziś własnej technologii kosmicznej. Jeśli nie zaczniemy inwestować w niezależność technologiczną i rozwój sektora kosmicznego, zostaniemy w tyle. Sławosz i inni europejscy astronauci mają szansę być nie tylko bohaterami, ale i ambasadorami tej zmiany.

IS: Co planuje Pani powiedzieć mężowi tuż przed startem?

AUW:

Przed misją zobaczymy się dzień kilka godzin przez startem. NASA umożliwia rodzinom krótkie pożegnanie z astronautami już przy samym pasie startowym. To tylko kilkanaście minut, z dystansu.
 
Tuż przed wejściem do kapsuły mój mąż będzie miał jeszcze możliwość wykonania jednominutowego telefonu. On może mówić, my już nie bardzo, bo ma wtedy na sobie kask i zatyczki w uszach, więc to raczej symboliczne pożegnanie.
 
Jeśli mogłabym mu wtedy coś powiedzieć, chciałabym, żeby wiedział, że staram się zostawić swoje lęki z boku. Że jesteśmy z niego niesamowicie dumni. Jako rodzina, jako Polacy. I że choć fizycznie wchodzi do tej kapsuły sam, to zabiera ze sobą ogromną tarczę miłości od nas wszystkich.
IS: A po powrocie?

AUW:  Myślę, że słowa nie będą potrzebne. Wystarczy, że rzucimy się sobie w ramiona. Choć wiem, że będzie musiał od razu trafić pod opiekę lekarzy i przez tydzień być pod obserwacją medyczną w Europie. Mam nadzieję, móc być wtedy przy nim.

IS: A podróż poślubna?

AUW: Bardzo byśmy chcieli. Mamy nadzieję, że po wszystkim uda się ją zrealizować.

IS: Z całego serca życzę szczęśliwego powrotu i żeby udało się Wam pobyć we dwoje. Dziękuję za rozmowę.

reklama
WRÓĆ DO ARTYKUŁU
reklama
Artykuł pochodzi z portalu tulodz.pl. Kliknij tutaj, aby tam przejść.
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)
Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama
logo